Wrócę jeszcze na chwilę do Randolfa. Dzięki niemu, po raz pierwszy na poważnie mogłem spróbować swoich sił w sztukach walki. Na początku, nie był do mnie przekonany, byłem łobuzem, później mnie przyjął do grupy Karateków i mogłem przychodzić na tajne treningi. Odbywały się trzy razy w tygodniu, od 20 do 22, w grupie było nas kilka osób, najwyżej sześć. Salę mieliśmy wspaniałą, najważniejsze, że była duża, a że w lato okropnie gorąco, zimą zimno, to nieistotne. Z oszczędności ćwiczyliśmy tylko przy jednej żarówce, było coś widać, na połowie sali, atmosfera była niesamowita. Kiedy ktoś, nocną porą przechodził pod salą, i nadział się na nasze Kiai, to szybko brał nogi za pas. Wszędzie ciemno, a tu jakieś krzyki! Z Randolfem też wspólnie ćwiczyliśmy Tai Chi Chuan, co robimy do dnia dzisiejszego.
Wracając do moich zajęć. Ostatnie kilka dni ćwiczyliśmy w parku, po południami było dość gorąco, ale dawaliśmy radę. Nie było początkujących, więc praca była bardziej intensywna. Porządna Forma Ojca i ćwiczenie Ziemi długich pozycji. Po kawałku, ponieważ większość nie widziała tej wersji formy. Do tego praca z partnerem. Podobna do tej, którą wykonywaliśmy w Tucznie.
Moje poranne ćwiczenia też odbywałem w parku, co było lepsze, niż ćwiczenie w domu. Za kilka dni rozpoczniemy kolejny cykl letnich obozów, tym razem na Złotym Kopcu pod Pragą.
Remiza w Tucznie, kiedyś służyła strażakom, teraz jest centrum informacji turystycznej i galerią sztuki, wymaga jeszcze kilku prac remontowych. Stoi obok naszej starej sali gimnastycznej, w której ćwiczyliśmy z Randolfem i kolegami, teraz jest nieużywana i pomału się rozpada, szkoda.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz